LogowanieNawigacjaTrybunał Konstytucyjny
Prezydent RP - aktualnościSejm RP - NewsZ Kancelarii Premiera
Strony partii politycznych obecnych w Sejmie VIII kadencji(w układzie alfabetycznym) Książki w promocjiPO — AktualnościPSLZNP
BelferBlogBLOGI POLITYCZNE„Skrót myślowy” — blog Janiny ParadowskiejGra w klasy — blog Adama SzostkiewiczaNowe wątki na forum DPN |
AktualnościOperacja „Spinacz”: Jak naukowcy Hitlera stali się bohaterami NASAWiosną 1945 roku, gdy w Europie było jeszcze słychać ostatnie wojenne wystrzały, amerykańskie oddziały dotarły do Peenemünde, czyli centrum niemieckiego programu rakietowego. W wielkich halach leżały porozrzucane plany, części rozmontowanych prototypów i pozostałości tego, co miało być „cudowną bronią” Hitlera. Na miejscu nie było już za to większości inżynierów. Zdążyli uciec kilka dni wcześniej, ale nie przed Amerykanami, lecz przed Armią Czerwoną. Ludzie, którzy jeszcze niedawno projektowali pociski uderzające w Londyn, teraz na wszelkie sposoby próbowali ocalić własne życie. A najlepiej spróbować do tego zrobić użytek ze swojego talentu po stronie kogoś innego niż przegrani. Tak zaczęła się operacja, która zmieniła później historię zimnej wojny: „Spinacz”. Niemcy skapitulowały, a Zachód i Wschód błyskawicznie rozpoczęły nowy wyścig. Tym razem jednak nie chodziło o terytorium. Stany Zjednoczone i Związek Radziecki doskonale wiedziały, że potęga przyszłości rodzi się nie w okopach, lecz w laboratoriach. Tymczasem największe zbrojeniowe centrum badawcze w Europie właśnie przestało istnieć. Słowo „rakieta” coraz częściej pojawiało się w raportach amerykańskiego wywiadu. W Berlinie krążyły plotki o inżynierach z Peenemünde, którzy zamierzają się poddać. Jednym z nich był Wernher von Braun. Podpis tego 33-letniego konstruktora, członka NSDAP i SS, widniał pod każdym projektem rakiety V-2. Do Von Brauna dotarło, że wojna dla Niemiec jest skończona, ale jego kariera dopiero się zaczyna. Wraz z kilkunastoma współpracownikami zniszczył dokumenty, które mogłyby obciążyć ich podczas procesu, spakował plany techniczne i ruszył na południe. Konstruktorzy liczyli na to, że w razie czego trafią w ręce Amerykanów, ale nie Rosjan. Kilka dni później, gdy konwój ich ciężarówek został zbombardowany, von Braun został ranny. Kiedy – ze złamaną i zabandażowaną ręką – stanął przed oficerem wywiadu USA, wypowiedział zdanie, które przeszło do historii: „Myślę, że interesują nas te same gwiazdy”. Von Braun został przewieziony do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Tam zaczęło się przesłuchiwanie, które bardziej przypominało rozmowę kwalifikacyjną niż śledztwo. Amerykanie dobrze wiedzieli, kim jest pojmany. Mieli świadomość, że to on stoi za bronią, która zabiła tysiące cywilów w Londynie oraz Antwerpii. Rozumieli też, że jego wiedza może dać im coś, czego nikt inny nie ma: technologię sięgającą kosmosu. CZYTAJ TEŻ: „Twierdza Ukraina” to nie fanaberia, a konieczność. Także z perspektywy Polski Wkrótce ruszył plan „Overcast”, który później przemianowano na „Operation Paperclip”, czyli „Spinacz”. Oficjalnie chodziło o „zabezpieczenie niemieckiego potencjału naukowego”, ale w praktyce chodziło po prostu o ściągnięcie niemieckich naukowców do USA, zanim zrobią to Rosjanie. W dokumentach programu pojawiło się ponad 1,6 tys. nazwisk inżynierów, lekarzy, chemików, fizyków, ekspertów od broni i lotnictwa. Większość miała mniej lub bardziej problematyczne życiorysy. Niektórzy byli wysokimi oficerami SS, inni jeszcze niedawno przeprowadzali eksperymenty na więźniach. Harry Truman zatwierdził program w 1946 roku, z zastrzeżeniem, że „żaden aktywny nazista nie zostanie sprowadzony do Stanów Zjednoczonych”. Ta obietnica pozostała jednak tylko na papierze. Agenci JIOA – specjalnej jednostki, która koordynowała projekt – uporali się z problemem w inny sposób: zaczęli zmieniać życiorysy. Z akt Niemców zniknęły zdjęcia w mundurach SS, za to pojawiały się stwierdzenia typu „członek partii z przyczyn zawodowych”. Historycy pisali później o „największej amerykańska amnezji XX wieku”. W Peenemünde, w północno-zachodniej części wyspy Uznam, von Braun i jego zespół stworzyli V-2, słynną rakietę, która wznosiła się na 90 kilometrów, osiągała prędkość 5 tysięcy kilometrów na godzinę i zabijała tysiące ludzi, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył usłyszeć, że nadlatuje. V-2 była inżynieryjnym i wojskowym arcydziełem, ale przy okazji moralnym koszmarem – nie tylko z powodu skutków działania. Kiedy produkcję sprzętu przeniesiono do podziemnej fabryki Mittelwerk koło Nordhausen w Turyngii, w jej tunelach pracowało ponad 20 tys. więźniów pobliskiego obozu koncentracyjnego Dora-Mittelbau. Warunki były nieludzkie: brud, głód, egzekucje. Śmierć uznawano tam jednak za część procesu technologicznego i koszt, z jakim należy się liczyć dla „wyższego celu”. Von Braun odwiedzał fabrykę kilkukrotnie. Po wojnie przekonywał jednak, że „nie wiedział o zbrodniach” i że jego zadaniem było „projektowanie, nie polityka”. Ten sam argument powtórzyło potem wielu jego kolegów: – My byliśmy tylko naukowcami – mówili. Amerykanom ten argument w zupełności wystarczył, tym bardziej że nie było miejsca na dylematy moralne. W końcu zaczynała się nowa rozgrywka, czyli zimna wojna. Pod koniec 1946 roku pierwsi niemieccy naukowcy wylądowali w USA. Ulokowano ich w Fort Bliss w Teksasie, potem przeniesiono do White Sands Proving Ground w Nowym Meksyku. Na pustyni, w otoczeniu amerykańskich żołnierzy, Niemcy testowali zrekonstruowane V-2 i uczyli Amerykanów, jak budować rakiety. CZYTAJ TEŻ: „Dziś widzę wielką Warszawę”. Ostatnie chwile walczącej stolicy Było w tym coś groteskowego z jednej, a oburzającego z drugiej strony: dawni oficerowie SS mieszkali w wojskowych barakach, odbierali amerykańskie pensje i wysyłali dzieci do szkół na południu Stanów. Oficjalnie byli „gośćmi rządu”, a nieoficjalnie – pracownikami nowego imperium. Czas jednak płynął, a społeczne opory topniały. Zimna wojna wymagała przecież pragmatyzmu, a wojsko potrzebowało ludzi, którzy umieli budować rakiety. Von Braun był właśnie takim człowiekiem. W 1950 roku został przeniesiony do Huntsville w Alabamie, gdzie kierował pracami nad rakietami Redstone i Jupiter. Dwadzieścia lat później jego dzieło – Saturn V – wyniosło ludzi na Księżyc. „Ameryka ma swoją rakietę. I swojego niemieckiego geniusza” – zachwycał się w 1958 roku „Life Magazine”. W tamtym czasie niewiele osób chciało pamiętać, skąd ten geniusz przyjechał. Von Braun występował w telewizji, współpracował z Walt Disney Productions, opowiadał Amerykanom o podróżach międzyplanetarnych. Stał się swego rodzaju naukowym celebrytą. Jednak w archiwach Departamentu Sprawiedliwości cały czas leżały akta z zeznaniami więźniów z Mittelbau-Dora, którzy wspominali egzekucje i przymusową pracę przy montażu rakiet. Dokumenty te przez lata pozostawały tajne. Nic dziwnego, skoro były dowodem na kłopotliwy kompromis, na jaki poszła Ameryka. Kiedy w 1949 roku prezydent Truman mówił o „moralnym przywództwie wolnego świata”, w Fort Bliss cały czas działała niemiecka enklawa. Naukowcy, którzy jeszcze kilka lat wcześniej podpisywali dokumenty SS, teraz grali w golfa z oficerami amerykańskiej armii. Zimą z Europy przyjeżdżały do nich żony, a dzieci uczyły się angielskiego, żeby szybciej wtopiły się w nowy kraj. Wernher von Braun, najbardziej znany spośród sprowadzonych naukowców, czuł się już w USA jak ryba w wodzie. Pisał artykuły do popularnych magazynów, prowadził wykłady o „człowieku przyszłości” i opowiadał o bazach na Marsie. Mówił płynnym, choć twardym angielskim, jednak jego niemiecki akcent okazał się częścią wizerunku, który wiele osób uznawało za „uroczy”. Pod tym amerykańskim entuzjazmem krył się największy moralny paradoks tamtych czasów: kraj, który wygrał wojnę z nazizmem, właśnie budował swoją potęgę na jego technologicznym dziedzictwie i z udziałem ludzi, których jeszcze niedawno potępiał. W 1950 roku von Braun i jego zespół trafili do wspomnianego Huntsville. Miejsce było dawną bazą wojskową na południu kraju. Nic niezwykłego, po prostu tam znalazła się akurat wolna przestrzeń, jednak wkrótce baza zamieniła się w coś, co nazywano „Rocket City”. To właśnie tam powstała rakieta Redstone, a potem Jupiter-C, która wyniosła pierwszego amerykańskiego satelitę na orbitę. CZYTAJ TEŻ: Mołdawia ma dość Rosji. „Putin to kolejny Hitler” Von Braun stał się niezaprzeczalną gwiazdą. W 1952 roku magazyn „Collier’s” zamieścił jego futurystyczny esej o podróży na Księżyc. Dwa lata później Walt Disney zaprosił Niemca do współpracy przy cyklu programów „Man in Space”. W każdym odcinku uśmiechnięty konstruktor z entuzjazmem opowiadał Amerykanom, jak wygląda start rakiety i w jaki sposób człowiek może funkcjonować w próżni kosmicznej. Telewizja go pokochała, widzowie zresztą też. Widzieli na ekranie sympatycznego naukowca, nie oficera SS z przeszłością w zakładach Mittelwerk, w których umierali ludzie. Gdy „The New York Times” pisał w 1955 roku, że „von Braun łączy niemiecką precyzję z amerykańskim optymizmem”, nikt już nie pamiętał, iż dekadę wcześniej ta „precyzja” oznaczała budowanie rakiet spadających na cywilów. Amerykanie zwyczajnie uznali, że przeszłość można zapomnieć, jeżeli tylko przyszłość zapowiada się obiecująco. Von Braun nie był jedynym Niemcem, który w ramach operacji „Spinacz” przeszedł moralne oczyszczenie. Do USA w podobny sposób trafił także Arthur Rudolph, inżynier odpowiedzialny za produkcję rakiet V-2 w obozie Dora-Mittelbau. To właśnie on nadzorował pracę więźniów, a po wojnie Amerykanie uznali go za „niezastąpionego specjalistę”. W „Rocket City” Rudolph pracował ramię w ramię z von Braunem. W latach 60. kierował programem Saturn V, który wyniósł misję Apollo na Księżyc. W 1969 roku, kiedy Neil Armstrong wypowiadał słynne słowa o „małym kroku dla człowieka…”, Arthur Rudolph był wśród osób, które odbierały gratulacje z Białego Domu. Dopiero czternaście lat później, w 1983 roku, śledztwo amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości ujawniło przeszłość Niemca. W obliczu procesu o zbrodnie wojenne inżynier zrzekł się obywatelstwa i wrócił do ojczyzny. „Zrobiliśmy, co musieliśmy” – powiedział wtedy „Los Angeles Times”. – To była wojna. Potem była inna wojna – tłumaczył się, doskonale wiedząc, że w tamtych czasach etyka przegrywała z dążeniem do postępu. Jeszcze bardziej dwuznaczną postacią był Hubertus Strughold, lekarz Luftwaffe, który podczas II wojny światowej nadzorował eksperymenty z wysokością i ciśnieniem. Po wojnie Amerykanie zatrudnili go w bazie Wright-Patterson, gdzie kierował badaniami nad fizjologią lotów kosmicznych. Prasa nazywała go „ojcem medycyny kosmicznej”. Nazwisko Niemca znalazło się na medalach NASA, a studenci cytowali jego prace. Dopiero w latach 90. światło dzienne ujrzały dokumenty, z których wynikało, że Strughold był świadomy eksperymentów przeprowadzanych na więźniach Dachau. Tych, które pomagały ustalić, jak długo człowiek przeżyje w próżni. CZYTAJ TEŻ: Rzeź Woli. Niemiecka zagłada dzielnicy, o której zbyt długo milczano Strughold jednak już wtedy nie żył. Jego nazwisko usunięto z nagród, chociaż nikt nie kwestionował faktu, że jego badania rzeczywiście pomogły w rozwoju lotów kosmicznych. To było w tej sytuacji najbardziej tragiczne: zbrodnie, które kosztowały życie wielu osób, po latach pozwoliły człowiekowi sięgnąć gwiazd. „Kto opanuje przestrzeń kosmiczną, opanuje przyszłość Ziemi” Amerykańska administracja przez lata tworzyła wrażenie, że program „Spinacz” był tylko „transferem wiedzy”. Sytuacja zamieniła się, kiedy w 1957roku Związek Radziecki wystrzelił Sputnika. W obawie przed „przegraną w kosmosie” przestano zadawać pytania o moralność. W senacie zaczęły się przesłuchania dotyczące „naukowej luki”. Podczas jednej z debat senator Lyndon B. Johnson stwierdził – Kto opanuje przestrzeń kosmiczną, opanuje przyszłość Ziemi. To jedno zdanie usprawiedliwiało milczenie o przeszłości. „Spinacz”, który początkowo był półtajnym przedsięwzięciem wywiadu, teraz został elementem narodowej dumy. Von Braun trafił do NASA, a jego zespół w Huntsville stał się symbolem amerykańskiego postępu. Kiedy prezydent Kennedy zapowiedział lot na Księżyc, niemieccy inżynierowie siedzieli w pierwszym rzędzie, klaszcząc. To oznaczało jedno: przeszłość przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Kluczową rolę odegrały tu media. Artykuły w „Life”, „Time” czy „Collier’s” przedstawiały niemieckich naukowców jako wizjonerów, którzy „zostawili za sobą ciemną przeszłość”. Nikt nie pytał, co dokładnie kryło się za tą „ciemną przeszłością”. W latach 60. amerykańska opinia publiczna potrzebowała bohaterów. NASA dawała ich w zestawie z rakietami, kombinezonami i patriotycznymi przemówieniami. Kiedy w 1969 roku Neil Armstrong postawił stopę na Księżycu, nikt nie chciał słuchać o bestialstwie w obozie Mittelbau-Dora. Von Braun mówił wtedy: – Dajcie nauce wolność, a poprowadzi ludzkość ku lepszemu światu. Patriotyczne z jednej strony, ale z drugiej okrutnie ironiczne w ustach człowieka, który przez lata projektował broń masowego rażenia. Przemysł medialny, zwłaszcza w czasach zimnej wojny, zbudował jednak wokół von Brauna legendę amerykańskiego zbawcy, niemal hollywoodzką. Gdy Niemiec występował u Disneya, w koszulce NASA i z uśmiechem na ustach, publiczność widziała w nim „człowieka przyszłości”. To był majstersztyk propagandy: wystarczyło parę animacji, kilka ujęć startujących rakiet i szczere spojrzenie w kamerę, żeby cała przeszłość zniknęła. CZYTAJ TEŻ: Sportowiec, święty, poeta, generał. Słynni Nawroccy, których nie znaliście Ten mit przetrwał dekady. Dopiero w latach 80. dokumentaliści zaczęli drążyć temat. Na jaw powoli wychodziła prawda, jednak wizerunek „geniusza, który dał Ameryce Księżyc” jeszcze przez wiele lat pozostawał nienaruszony. Wielu historyków do dziś przekonuje, że operacja „Spinacz” była nieunikniona, bo w 1945 roku Stany Zjednoczone musiały wybierać: albo Niemcy trafią do nich, albo do Moskwy. Wybór między moralnością a bezpieczeństwem wydawał się prosty. Tak było jednak tylko w teorii. W praktyce Ameryka wchłonęła część tego, z czym walczyła. I choć nie przyjęła nazistowskiej ideologii, przejęła coś z jej chłodnego pragmatyzmu. Von Braun dostał obywatelstwo USA w 1955 roku. W 1970 toku został dyrektorem Centrum Lotów Kosmicznych im. Marshalla w NASA. W 1972 roku otrzymał natomiast najwyższe odznaczenie cywilne, czyli Medal za Wybitną Służbę Publiczną. W latach 70. niektórzy amerykańscy dziennikarze zaczęli się głośno zastanawiać, czy można zbudować moralne imperium na nie do końca uczciwych fundamentach. Odpowiedzi jednak nie padały. Państwo, które lubiło myśleć o sobie jako o moralnym przewodniku świata, miało teraz w gabinetach ludzi, których przeszłość przeczyła tej narracji. Zamiast rozliczeń wybrano milczenie w imię postępu. W pewnym sensie, mimo ujawnienia prawdy, trwa ono do dziś: w muzeach kosmicznych nazwisko von Brauna pojawia się częściej niż Rudolpha czy Strugholda. Historia woli przecież pamiętać zwycięzców. Kiedy świat świętował triumf misji Apollo, Wernher von Braun był już bowiem symbolem amerykańskiego sukcesu. W Białym Domu uśmiechał się do prezydenta Nixona, w Huntsville wznoszono mu pomniki. Na starych zdjęciach z Mittelwerk jego twarz rozmyto, żeby nie można było rozpoznać nowego bohatera USA. Historia jednak nie zapomina, do tego nie zawsze okazuje się lojalna wobec swoich ulubieńców. W 1977 roku dziennikarze „The New York Times” dotarli do raportów, które przez trzy dekady leżały w sejfach resortu obrony. Z dokumentów wynikało jednoznacznie, że wielu naukowców sprowadzonych w ramach programu „Spinacz” było aktywnymi członkami NSDAP i SS. Niektórzy mieli bezpośredni udział w eksperymentach na więźniach, inni kierowali obozami pracy przymusowej. Artykuł wywołał szok, chociaż raczej krótkotrwały. W czasach, gdy Stany Zjednoczone miały większe problemy, bo próbowały otrząsnąć się po Wietnamie i Watergate, przeszłość z lat 40. wydawała się historią z innego świata. Tamto odkrycie okazało się jednak początkiem fali. W 1985 roku Departament Sprawiedliwości utworzył Office of Special Investigations (OSI), który miał ścigać zbrodniarzy wojennych żyjących w USA. Jednym z pierwszych, którzy trafili pod lupę, okazał się Arthur Rudolph. CZYTAJ TEŻ: Tych miejsc boją się najgorsi przestępcy. Najsłynniejsze więzienia świata Niemiec nie zaprzeczał, że pracował w Mittelbau-Dora. Zaprzeczał jedynie, że „miał wybór”. – Byłem tylko inżynierem – powtarzał. Biografie zaczęły odsłaniać prawdę o bohaterach Amerykańskie społeczeństwo, przyzwyczajone do prostych narracji, nie potrafiło później pogodzić dwóch obrazów: bohatera, który pomógł wygrać wyścig kosmiczny i człowieka, który kiedyś służył zbrodniczemu systemowi. Dla wielu Wernher von Braun był – bez wielkiej przesady – tym, kim Einstein dla wcześniejszej epoki, czyli uosobieniem naukowego geniuszu. Różnica polegała na tym, że Einstein uciekł przed nazizmem, a von Braun z niego wyrósł. Kiedy w latach 80. ukazywały się pierwsze poważne biografie „naukowców z importu”, na przykład autorstwa Michaela Neufelda, idealny wizerunek von Brauna zaczynał upadać. Autorzy nie mieli już skrupułów, żeby pisać o jego przynależności do SS, obecności w tunelach obozu Dora czy ignorowaniu ludzkiego cierpienia. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że wiele osób nadal wolało wersję historii niczym z bajek Disneya. W filmach dokumentalnych NASA wciąż przedstawiano von Brauna jako człowieka, który „poświęcił życie, żeby dotknąć gwiazd”. To był mit potrzebny Ameryce, do tego bardzo wygodny, bo przecież każda potęga potrzebuje swoich założycieli. Nawet jeśli ci założyciele nosili kiedyś nazistowskie mundury. W latach 90., gdy zimna wojna już się skończyła, ujawniano coraz więcej dokumentów. W archiwach pojawiły się raporty CIA i JIOA pokazujące, że amerykańskie władze celowo tuszowały przeszłość wielu naukowców. Nie chodziło zresztą tylko o von Brauna, który stał się najbardziej znaną postacią operacji. Do USA w ramach programu sprowadzono m.in. Kurta Blome’a – lekarza SS, który eksperymentował z bronią biologiczną, Waltera Schreitera – eksperta od pocisków V-1 i Hansa Kammlera – wysokiego oficera odpowiedzialnego za budowę obozów koncentracyjnych. Ten ostatni zniknął zresztą w tajemniczych okolicznościach, prawdopodobnie z pomocą amerykańskiego wywiadu. Wszyscy oni byli określani jako „wartościowi dla badań”. Słowo „wartościowi” pojawiało się w raportach dziesiątki razy. CZYTAJ TEŻ: Wczasy w „1670” a rzeczywistość. Jak naprawdę wypoczywali sarmaci? Legenda von Brauna zaczęła się chwiać już w 1977 roku, po jego śmierci. Jednak minęło jeszcze wiele lat, zanim jego nazwisko zaczęto stawiać obok haseł „nazistowski program rakietowy” i „praca niewolnicza”. W Huntsville, czyli mieście, które zbudował, przez lata obchodzono „Von Braun Day”. Dopiero w XXI wieku pojawiły się głosy, że pora zacząć nazywać rzeczy po imieniu. W 2019 roku lokalny historyk stwierdził w rozmowie z „The Washington Post”: – Jeśli chcemy naprawdę rozumieć historię NASA, musimy przyznać, że zaczynała się w tunelach śmierci. Nie można mieć jednego bez drugiego. Dla wielu mieszkańców to był szok. Ale też lekcja, że postęp techniczny nie wymazuje niemoralnych czynów. Po upadku muru berlińskiego i odtajnieniu części dokumentów zimnowojennych Ameryka stanęła przed pytaniem, którego dotąd unikała: czy cel faktycznie uświęca środki? W latach 2000. w Smithsonian Air and Space Museum zorganizowano debatę o roli niemieckich naukowców w programie kosmicznym. Dyskusja szybko przerodziła się w spór: czy rakieta Saturn V była symbolem ludzkiego geniuszu, czy moralnego kompromisu? Jedni bronili von Brauna, powtarzając, że „uratował tysiące istnień, które mogły zginąć, gdyby technologia trafiła w ręce Sowietów”. Inni odpowiadali: – Nie można mówić o ratunku, jeśli wcześniej budowało się broń, która zabijała cywilów. Historia programu „Spinacz” okazała się testem dla współczesnej etyki nauki, bo przecież pytanie nie dotyczyło już tylko lat 40., lecz teraźniejszości. Co z dronami, sztuczną inteligencją albo inżynierią genetyczną? Czy jeśli coś może zmienić świat, mamy prawo przymykać oko na to, jak powstało? Operacja „Spinacz” nie było jedynie epizodem zimnej wojny. Okazała się ostrzeżeniem, które brzmi dziś może nawet głośniej niż w 1945 roku. Pokazała, że nauka nie jest moralna ani niemoralna. To ludzie nadają jej kierunek. Jednak dziś wiemy, że kiedy ludzie decydują, iż liczy się wynik, a nie koszt, wszystko staje się dopuszczalne. Von Braun lubił mawiać: – Rakieta działa perfekcyjnie, tylko w złym kierunku. To miał być żart po nieudanym teście V-2. Trudno nie dostrzec tu analogii z jego sytuacją. Naukowiec perfekcyjnie pracował dla USA, tylko przeszłość miał nieidealną. Gdy dzisiaj patrzymy na rakiety SpaceX startujące z Florydy, trudno nie dostrzec pewnej ciągłości. Wiele technologicznych fundamentów współczesnej astronautyki powstało właśnie wtedy – w cieniu akcji „Spinacz”. Niektóre rozwiązania, konstrukcje silników, systemy stabilizacji to przecież dziedzictwo ludzi, którzy zaczynali od broni V-2. Nowe pokolenie inżynierów patrzy na nich jak na pionierów, często nie wiedząc, kim naprawdę byli. Ale jeśli „Spinacz” może czegoś nasz nauczyć, to tego, że postęp bez rozliczenia może szybko doprowadzić do zapomnienia o ludzkiej krzywdzie. CZYTAJ TEŻ: ZSRR jako mem, czyli sowieckie kłamstwa Kategorie: Telewizja
Rogale świętomarcińskie – słodka tradycja z certyfikatemKtóż z nas nie lubi umilić sobie ponurych i deszczowych dni odrobiną słodkości? W listopadzie z jesiennej chandry ratują nas rogale świętomarcińskie, czyli tradycyjny przysmak z Poznania, wypiekany z okazji imienin świętego Marcina, patrona stolicy Wielkopolski. Nie każdy rogal z nadzieniem z białego maku można nazwać świętomarcińskim. Aby cukiernia mogła używać nazwy „rogale świętomarcińskie”, musi uzyskać certyfikat Kapituły Poznańskiego Tradycyjnego Rogala Świętomarcińskiego, która powstała z inicjatywy Cechu Cukierników i Piekarzy w Poznaniu, Izby Rzemieślniczej i Urzędu Miasta Poznania. Od 2008 roku nazwa „rogal świętomarciński” została wpisana do rejestru chronionych nazw pochodzenia i chronionych oznaczeń geograficznych w Unii Europejskiej. Około stu piekarni i cukierni z Wielkopolski otrzymało w tym roku certyfikaty zaświadczające, że ich rogale są zgodne z wszelkimi obowiązującymi normami. Rzemieślnicy zrzeszeni w cechu sprzedają w Dniu Świętego Marcina średnio 250 ton rogali. W skali roku to prawie 500 ton, czyli 2,5 miliona sztuk. Słodkości te przygotowuje się z półfrancuskiego ciasta na bazie margaryny, wypełnionego niezwykle smacznym nadzieniem z orzechów, białego maku oraz kandyzowanych skórek cytrusów. Rogal z wierzchu polany jest zazwyczaj lukrem i posypany garścią posiekanych orzechów bądź migdałów. Tradycja wypieku rogali świętomarcińskich sięga 1891 roku. Około 11 listopada w Poznaniu ówczesny proboszcz parafii pod wezwaniem św. Marcina, ks. Jan Lewicki, zaapelował do wiernych, aby wzorem patrona zrobili coś dla biednych. Słowa te wziął sobie do serca jeden z cukierników Józef Melzer. Upiekł trzy blachy rogali, a następnie zaniósł je pod kościół. Z każdym kolejnym rokiem dołączali nowi ludzie, aż stało się to tradycją. Zamożniejsi mieszkańcy miasta kupowali smakołyk, biedni otrzymywali go za darmo. Sam Marcin urodził się około 316 roku w Panonii, na terenie dzisiejszych Węgier, w rodzinie pogańskiej. Jego ojciec był rzymskim trybunem wojskowym. W wieku 15 lat Marcin wstąpił do armii Konstancjusza II. Według przekazów, oddał połowę swego płaszcza żebrakowi proszącemu o jałmużnę u bram miasta Amiens. Następnej nocy ukazał mu się sam Jezus Chrystus odziany w ten płaszcz. Pod wpływem tego wydarzenia Marcin przyjął chrzest i opuścił wojsko. Stał się uczniem św. Hilarego, biskupa Poitiers. Potem osiadł jako pustelnik na wysepce w pobliżu Genui. W 361 roku Marcin założył pierwszy klasztor w Galii. W 371 roku lud wybrał go biskupem Tours. Marcin zmarł 8 listopada 397 roku. Jest patronem Francji, dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków i żołnierzy. W ikonografii przedstawiany jest w stroju biskupa lub jako żołnierz oddający płaszcz żebrakowi. Jego atrybutami są między innymi dzban, gęś, koń, dwa psy i żebrak. Nazwa ulicy w Poznaniu wywodzi się od osady, która w XII wieku powstała wokół kościoła św. Marcina, nazywanej Przedmieściem św. Marcina lub po prostu Świętym Marcinem. Czytaj także: Wyhodował 900-kilogramową dynię. Rekordzista zdradza swój sposób Kategorie: Telewizja
Rogale świętomarcińskie – jak powstają te tradycyjne smakołyki?Rogale świętomarcińskie – wypełnione nadzieniem z białego maku, orzechów i migdałów, obficie polane lukrem – to wielkopolska tradycja, którą dziś celebruje cała Polska. Podobnie jak pączki w tłusty czwartek, w 11 listopada nikt nie liczy kalorii. Jak powstają te smakołyki, skąd wzięła się tradycja ich pieczenia i kto ma prawo je wypiekać?
Kategorie: Telewizja
Maserak dogryzł Karolakowi w "Tańcu z gwiazdami". Zaiskrzyło mocnoZa nami gorący półfinał 17. edycji "Tańca z gwiazdami". Wiadomo już, które pary zatańczą w finale show Polsatu. Emocji było mnóstwo, były owacje na stojąco. Doszło też do pewnej wymiany zdań między jurorem Rafałem Maserakiem a Tomaszem Karolakiem. O co poszło?
Beata Zatońska
Kategorie: Prasa
Robert Lewandowski wciąż „to” ma. Hat-trick w meczu BarcelonyReprezentant Polski ma siedem ligowych trafień w tym sezonie, udowadniając, że wciąż nie traci swego „instynktu” strzeleckiego . Broniący tytułu Katalończycy, w składzie również z Wojciechem Szczęsnym, zwyciężyli 4:2. W pierwszej połowie Lewandowski dwukrotnie dawał gościom prowadzenie: w 10. minucie wykorzystał rzut karny, a w 37. trafił do siatki po dośrodkowaniu Anglika Marcusa Rashforda. Celta potrafiła odpowiedzieć na oba te gole, a na listę strzelców wpisali się Sergio Carreira (12.) i Borja Iglesias (43.). Tuż przed przerwą na 3:2 dla Barcelony trafił Lamine Yamal (45+4.). Swojego trzeciego gola Lewandowski zdobył w 74. minucie, tym razem głową po dośrodkowaniu Rashforda z rzutu rożnego. Było to trafienie ustalające wynik na 4:2. Na hat-tricka w jakimkolwiek meczu o stawkę Polak czekał od 6 października ubiegłego roku, kiedy trzykrotnie pokonał bramkarza Alaves (3:0). Zobacz także: Szesnaście wygranych meczów i koniec. Przerwana seria Bayernu – Po kontuzji, po której wrócił przed czasem, zobaczyłem innego Lewandowskiego, pozytywnego. To wspaniale, że strzelił trzy gole, które z pewnością dodały mu pewności siebie – powiedział na konferencji prasowej trener Barcelony Hansi Flick i dodał, że w zeszłym sezonie Polak był bardzo ważny dla jego drużyny. Z siedmioma bramkami „Lewy” jest drugi w ligowej klasyfikacji strzelców, ex aequo z Argentyńczykiem Julianem Alvarezem z Atletico Madryt, ale do prowadzącego Francuza Kyliana Mbappe z Realu Madryt brakuje mu jeszcze sześciu. Barcelona kończyła mecz w dziesiątkę, bo w doliczonym czasie drugiej połowy czerwoną kartkę za dwie żółte zobaczył Frenkie de Jong. Obaj polscy piłkarze grali w niedzielę od pierwszej do ostatniej minuty. W końcówce Lewandowski zobaczył żółtą kartkę. Zobacz także: Stadion w NFL imienia... Donalda Trumpa. „Tego chce prezydent i tak będzie” Barcelona ma 28 punktów i odrobiła dwa do mającego 31 „oczka” lidera – Realu Madryt. „Królewscy” we wcześniejszym niedzielnym meczu zremisowali bezbramkowo na stadionie lokalnego rywala z Rayo Vallecano. Kategorie: Telewizja
Pyszny obiad na poniedziałek. Podajemy przepis, Ty gotujesz. Idealne łazanki z kapustą i kiełbasąNa poniedziałkowy obiad proponujemy proste i pyszne danie, którym zajadano się w PRL. Teraz odeszło trochę w zapomnienie, a jest naprawdę smakowite. Chodzi o łazanki z kapustą i kiełbasą.
Kategorie: Prasa
Wulkan Kilauea znów pluje lawąKolejna w ostatnich tygodniach erupcja wulkanu Kilauea na Hawajach. Zgodnie z wierzeniami lokalnych mieszkańców dzieje się tak, gdy bogini Pele okazuje złość.
Kategorie: Telewizja
Trudny quiz z polskich rzek. 20/20 tylko dla najlepszychZnasz się na polskich rzekach? Nazwy z pewnością nie są Ci obce, ale czy potrafisz po jednej wskazówce odgadnąć, o jaką rzekę chodzi? Sprawdź swoją wiedzę w trudnym quizie historyczno-geograficznym!
Piotr Kozłowski
Kategorie: Prasa
Serial kryminalny hitem na świecie. Polska telewizja pokaże dziś nowy odcinekPod koniec września na platformie streamingowej SkyShowtime zadebiutował długo wyczekiwany trzeci sezon niezwykle popularnego serialu kryminalnego "Tulsa King" z Sylvestrem Stallone'em w głównej roli mafijnego bossa. Co jednak z widzami preferującymi tradycyjną telewizję? Czeka na nich świetna wiadomość – kultowy już serial jest emitowany na polskojęzycznym kanale FX! Dziś pojawi się szósty odcinek. O której godzinie?
Piotr Kozłowski
Kategorie: Prasa
10 listopada obchodzimy imieniny Florencji. Co oznacza to imię? Oto znaczenie imienia Florencja10 listopada obchodzimy imieniny Florencji. Florencja to imię żeńskie, które niesie ze sobą piękny i optymistyczny przekaz. Choć nie należy do najczęściej nadawanych w Polsce, wyróżnia się elegancją i głębokim, pozytywnym znaczeniem. Co oznacza to imię? Oto szczegóły.
Stella Astrella
Kategorie: Prasa
Katastrofa kolejowa na Słowacji. Rząd zbada przyczynyW pociągach było około 800 podróżujących. Według szefa słowackich kolei (ŻSR) Ivana Bednarika jeden ze składów zignorował czerwone światło na semaforze. Załogi obu pociągów wyszły z katastrofy bez szwanku i jak powiedział Bednarik „współpracują z policją, ŻSR i ratownikami”. Przeprowadzone próby na obecność alkoholu i narkotyków u maszynistów są negatywne. Według dziennikarzy obecnych na miejscu odcinek, na którym doszło do zderzenia wyposażony jest w nowoczesny system ETSC, ale nie jest jasne, czy był używany przez lokomotywy uczestniczące w kolizji. Najprawdopodobniej starsza lokomotywa z silnikiem diesla nie mogła wykorzystywać ETSC. Zobacz także: Pociąg zderzył się z autobusem. Ofiary śmiertelne i ranni [WIDEO] Pierwsze informacje o katastrofie mówiły o czołowym zderzeniu pociągów i wielu rannych. Z czasem te wiadomości skorygowano. Nie było to zderzenie czołowe, a jeden skład najechał na drugi. Według szefa kolei na stacji Pezinok ekspres TATRAN mógł poruszać się z szybkością 140 km na godzinę. Gdy doszło do zderzenia, pociąg nie poruszał się szybciej niż z prędkością 100 km na godzinę. Bednarik powiedział dziennikarzom, że gdyby do katastrofy doszło z pełną prędkością, to na miejscu byłoby wielu zmarłych, a nie rannych. Bednarik poinformował, że składy nie wykoleiły się. Minister spraw wewnętrznych Matusz Szutaj Esztok powiedział dziennikarzom na miejscu katastrofy, że nie było w niej ofiar śmiertelnych, a jedenaście osób trafiło do szpitali w Bratysławie. Kilkudziesięciu osobom udzielono pomocy medycznej na miejscu. Według ratowników medycznych przeważały stłuczenia i proste złamania. Zobacz także: Tragedia w słowackich Tatrach. Polka spadła z Małej Wysokiej Premier Robert Fico zwołał na poniedziałek rano nadzwyczajne posiedzenie rządu, które ma być poświęcone katastrofie na kolei. Przed miesiącem na wschodzie Słowacji doszło do czołowego zderzenia pociągów pośpiesznych w miejscowości Jablonov nad Turniou w powiecie Rożnava. Rannych zostało ponad 70 osób. Nie było ofiar śmiertelnych. Kategorie: Telewizja
Tragiczny finał poszukiwań Polaka na Maderze. Odnaleziono ciało 31-latkaFrederico Jesus z komendy policji w gminie Sao Vicente na północy Madery poinformował, że grupa policjantów dotarła do ciała poszukiwanego Polaka. „W najbliższych godzinach zostanie ono przetransportowane prawdopodobnie do szpitala im. Nelio Mendoncy w Funchal, gdzie zostanie przeprowadzona sekcja zwłok i wszystkie rutynowe procedury związane z tego typu przypadkami” – dodał funkcjonariusz. Zaznaczył, że jest jeszcze za wcześnie, aby móc określić przyczynę śmierci polskiego turysty. Sprecyzował, że ciało poszukiwanego 31-letniego mężczyzny zostało znalezione „w trudno dostępnym miejscu przez cywila, który nie był związany ze śledztwem prowadzonym w związku z zaginięciem obywatela Polski”. „Ciało znajdowało się około 500 metrów od ścieżki biegnącej wzdłuż kanału, tak zwanej lewady, w pobliżu miejscowości Boaventura w północnej części wyspy” – wyjaśnił policjant. Dodał, że jest to teren zalesiony oraz stromy. Mundurowy przekazał też, że pierwsze komunikaty maderskich mediów o znalezieniu ciała poszukiwanego turysty zawierały błędną informację o miejscu, w którym znaleziono ciało. Mężczyzna zaginął 2 listopada w godzinach popołudniowych na szlaku prowadzącym z Levada dos Tornos, w północnej części wyspy. Kierował się samotnie w rejon Pico Ruivo, najwyższego szczytu Madery, wznoszącego się 1862 m n.p.m. w centralnej części wyspy. Poszukiwania prowadziło pięć formacji portugalskich służb bezpieczeństwa, a także osoby prywatne. W trakcie poszukiwań, które kilkakrotnie przerywano w związku z trudnymi warunkami atmosferycznymi, korzystano między innymi z dronów. Czytaj także: Poszukiwania Polaka na Maderze. Trop urywa się w górach Kategorie: Telewizja
Zbigniew Ziobro uciekł do Viktora Orbana. „Znowu próbuje być ponad prawem”Europoseł Michał Szczerba z Koalicji Obywatelskiej w programie „Gość poranka” w rozmowie z redaktorem Mariuszem Piekarskim odniósł się do sytuacji Zbigniewa Ziobry, propozycji posła Janusza Kowalskiego, aby Stanisław Tyszka i Paweł Kukiz skorzystali z pieniędzy z funduszu sprawiedliwości do własnych celów. – Zarzuty, które formułuje wobec Zbigniewa Ziobry prokuratura, są arcypoważne. Żaden przyzwoity kraj udzieliłby azylu politycznemu osobie z takimi zarzutami. Ziobro ucieka przed odpowiedzialnością i znowu próbuje być ponad prawem – powiedział Szczerba zapytany o to, czy jego zdaniem poseł związany z PiS będzie ubiegał się o azyl polityczny na Węgrzech. – Państwo węgierskie pod rządami Viktora Orbana spotkają konsekwencje ze strony instytucji europejskich, jeżeli dalej będzie chronił przestępców, którzy są pod zarzutami swoich krajów – zaznaczył europoseł. Redaktor Piekarski wspomniał, że Beata Kempa w social mediach wspiera posła Solidarnej Polski w komentarzach, pisząc, żeby ten nie wracał do Polski. – Etatowa doradczyni prezydenta Nawrockiego Beata Kempa boi się, że Ziobro wyjawi obciążające informacje, dotyczące członków Solidarnej Polski – skomentował Szczerba. Czytaj także: Sejm decyduje o immunitecie Ziobry. „Wszyscy się boją, że zacznie sypać” Niejasności w sprawie Fundusz Sprawiedliwości 9 listopada w programie w Polsat News Stanisław Tyszka, obecnie europoseł Konfederacji, a opowiedział, jak razem z Pawłem Kukizem za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy wziął udział w spotkaniu zorganizowanym przez Janusza Kowalskiego u ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. – Pan poseł Kowalski proponował przy ministrze Ziobro, żebyśmy skorzystali z Funduszu Sprawiedliwości na własne cele, które nam pomogą politycznie. My to oczywiście odrzuciliśmy – powiedział Tyszka. Dodał, że Ziobro i Suwerenna Polska stworzyli „maszynkę do wydawania publicznych pieniędzy na cele partyjne, prowadzenie własnych kampanii wyborczych”. – Moim zdaniem oczywistością powinno być wezwanie do zeznawania w trybie natychmiastowym posła Janusza Kowalskiego i Pawła Kukiza w sprawie tych doniesień – skomentował Michał Szczerba. – Prezes PiS pozwalał na to, żeby Ziobro kradł – dodał. Czytaj również: Ciąg dalszy kłopotów PiS. Kowalski proponował pieniądze Kukizowi? Kategorie: Telewizja
Nowy polski serial światowym hitem. Pod wrażeniem są też historycy. "Nie daje wytchnienia""Heweliusz" od miesięcy był najbardziej wyczekiwanym polskim serialem. Opowiada o katastrofie tytułowego promu w 1993 roku na Bałtyku. Dramat katastroficzny w odcinkach przygotowała ekipa odpowiedzialna za polski hit serialowy Netflixa "Wielka woda". Od początku był więc właściwie murowanym hitem, ale jego sukces i tak jest spektakularny.
Piotr Kozłowski
Kategorie: Prasa
Te sklepy znikają z mapy Polski. W rok zlikwidowano ponad 8000 placówekPolski handel detaliczny przechodzi gwałtowną transformację, która uderza w małe, lokalne placówki. W samym tylko 2024 roku z polskich ulic zniknęło ponad 8,3 tysiąca sklepów. Jednocześnie duże sieci handlowe, zwłaszcza te z kapitałem zagranicznym, przyspieszają ekspansję. W efekcie powierzchnia handlowa w Polsce rośnie, a udział gigantów w sprzedaży detalicznej osiąga rekordowe 29,9 proc..
Olga Skórko
Kategorie: Prasa
COP30 w Brazylii: czas na działanie, nie kolejne obietniceSzczyt klimatyczny COP30 w brazylijskim Belém ma być momentem przełomu - odejściem od deklaracji i przejściem do realnych działań na rzecz klimatu. - Nie potrzebujemy nowych decyzji, potrzebujemy wdrażania tego, co już ustalono - mówi w rozmowie z WNP Niclas Svenningsen z UNFCCC. Jak podkreśla, koszt bezczynności byłby znacznie wyższy niż cena transformacji.
Kategorie: Portale
Pół miliarda złotych dla miasta. Ta branża buduje przyszłośćOd międzynarodowych konferencji po lokalne wydarzenia firmowe - branża MICE znów tętni życiem. Po pandemicznej przerwie nie tylko wróciła do formy, ale stała się jednym z motorów napędowych lokalnych gospodarek. W niektórych przypadkach to nawet 500 mln zł wpływów do kasy miasta rocznie.
Kategorie: Portale
Polemika wokół pomysłu na ratowanie JSW. "Wiem, dlaczego tak wielu jest przeciwko jego realizacji"- Łopaty dla wiatraków w projektach offshorowych i szyny kolejowe w ramach modernizacji kolei i budowy CPK mogą pochodzić z polskiej stali, z polskiego koksu i polskiego węgla koksowego - przekonuje w rozmowie z WNP Bogusław Ziętek, szef związku zawodowego Sierpień 80.
Kategorie: Portale
Czy MEN zmieni zdanie w sprawie prac domowych? Eksperci podzieleni, ministra woli kartkówkiMinistra edukacji Barbara Nowacka przekonuje, że "widać pozytywny efekt likwidacji prac domowych", bo młodzież ma więcej czasu. Jednak część nauczycieli i ekspertów ma inny pogląd: - Nie wyobrażam sobie uczenia bez pracy między lekcjami - podkreśla jeden z nich.
Kategorie: Prasa
Kiedy Polska osiągnie poziom najbogatszych państw UE? Ekonomiści wskazali datęZdaniem naukowców z SGH, Polska ma już za sobą okres wielkiego wzrostu, przez ekonomistów określany jako "'cud gospodarczy". Perspektywy na kolejne 10 lat nie są już najlepsze. Badacze SGH stworzyli trzy scenariusze rozwoju: bazowy, ostrzegawczy i optymistyczny.
Agnieszka Maj
Kategorie: Prasa
|
Sondaże polityczneAnkietaStudio Opinii
TVN24 - wiadomości, KrajGazeta Wyborcza — kraj
wnp.pl Informacje z otoczenia przemysłu
TOK.fm - Najważniejsze informacje z Polski
TVN24 Biznes i ŚwiatPortaleTVP.Info
300polityka
Dziennik
Wirtualnemedia.pl
CzęstochowaZ serwisów lokalnych Urząd Miasta CzęstochowyPowiat CzęstochowskiDziennik Zachodni - Częstochowa
Gazeta.pl — Częstochowa
wCzestochowie.pl
Częstochowa - samorząd
|
Ostatnie odpowiedzi
15 lat 17 tygodni temu
18 lat 3 dni temu